czwartek, 26 listopada 2015

Przyprawy i zioła, których używam najczęściej

Nigdy nie przypuszczałam, że w kuchni będę używać tylu przypraw i ziół (w głównej mierze suszonych). Nie miałam pojęcia, jak one mogą wzbogacić smak posiłku.


Już nie raz, nie dwa razy pisałam, że do gotowania trzeba dojrzeć. I to zdanie jak najbardziej podtrzymuję. Zresztą nie tylko do gotowania, ale również do pieczenia. 
Nigdy nie mogłam uwierzyć w połączenie ja + kuchnia. Sytuacja wydawała się tak bardzo nieprawdopodobna. Ale na szczęście stało się! Weszłam do kuchni. Kilka dań mi nie wyszło, nie zraziłam się. Wtedy odkryłam, że diabeł tkwi w szczegółach. Wiedziałam, że sól i pieprz nie zdziałają cudów, ale myślałam, że jakoś to będzie smakować. Jakież to rozczarowanie jak prosty sos mięsny do spaghetti mi nie wyszedł. 


Moje TOP 6 przypraw i ziół:

#6 Sól
Co prawda używam coraz, coraz mniej, ale nie wyobrażam sobie dania choć bez odrobiny soli. W soli morskiej znajduje się wysoka zawartość minerałów i dlatego jest lepszym produktem niż sól kuchenna.

#5 Majeranek
Zioło o bardzo intensywnym zapachu, nadaje dobry smak i zapach. Uwielbiam używać to zioło do pieczonych udek.

#4 Oregano
Charakteryzuje się lekko gorzkim smakiem, nieco podobnym do majeranku. Oregano stosuję do pieczonych ziemniaków, sosów mięsnych, zapiekanek czy pizzy.

#3 Papryka ostra 
Zawsze uwielbiałam pikantne potrawy. Posiada intensywny zapach oraz smak. Używam przeważnie do różnego rodzaju mies.

#2 Pieprz
Jest najpopularniejszą przyprawą dodającą pikanterii potrawie. Gości na pewno w każdym domu. Pieprz dodaję praktycznie do wszystkiego. 

#1 Cynamon
Najbardziej aromatyczna przyprawa w mojej kuchni. Ma korzenny zapach. Uwielbiam jego zapach w omlecie oraz w połączeniu z gruszkami i jabłkami.

A Wy Kochani, macie ulubione przyprawy i zioła? :)

Pozdrawiam, Zdeterminowana.

sobota, 21 listopada 2015

Listopadowe migawki

Ten miesiąc jest o niebo lepszy od minionego. Szczerze mówiąc: ciężko było znów wziąć się w garść i ogarnąć wszystko wokół siebie, ale dzięki zapałowi (na szczęście nie słomianemu) jestem teraz lepiej zorganizowana, mam więcej zapału do pracy i czuję się świetnie. 

W zeszłym miesiącu aktywność fizyczna budziła we mnie niechęć, ale po kilku zajęciach na basenie, znów zaczęła kiełkować we mnie miłość do pływania. Rozważałam również zakup karnetu na siłownię, ale zrezygnowałam na rzecz ćwiczeń w domu. Na szczęście trening w domu wykonuję z uśmiechem na twarzy, a przy tym mogę pooglądać sobie serial, więc relaks do potęgi drugiej. :)
Moje odżywianie też uległo zmianie. Przede wszystkim w listopadzie jest mniej słodyczy, niż w poprzednim, choć nadal się jeszcze pojawiają.






Kilka lat temu, dwa lata z rzędu listopad był dla mnie miesiącem strasznym. Cykliczne bóle głowy, które przychodziły znikąd i znikały kiedy same chciały, niechęć do wszystkiego, co na mnie czekało do zrobienia. Do tego przez ból głowy moja satysfakcja z życia malała, zapału nie było i byłam wyciśnięta z życia. 
Na szczęście już trzeciego roku z rzędu nie było. Moje nastawienie na jesień się zmieniło. Lubię spacery, więc póki mogłam - spacerowałam sporo. 


Szkoda, że to już koniec złotej jesieni, ale teraz czekam z niecierpliwością na Boże Narodzenie. Już nawet przygotowałam coś, co czeka na ten dzień. Domek z piernika! Robiłam pierwszy raz w życiu i wyszedł całkiem nieźle. Mam nadzieję, że dotrwa jeszcze ten miesiąc i się nie zawali. ;)


A Wy, Kochani, jak czujecie się w listopadzie? 

Pozdrawiam, Zdeterminowana.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Produkty receptury babuszki Agafii

Dzisiejszy post chciałabym poświęcić produktom receptury babuszki Agafii (i nie tylko), a w zasadzie chciałabym najbardziej przedstawić jeden z nich. Ale zanim przejdę do konkretów, będzie trochę opowieści. :)
Kosmetyki zamawiam ze sklepu internetowego i jestem zadowolona zarówno z kosmetyków, jak i czasu dostawy. Przy zakupie kilku produktów w pudełku zawsze znajdzie się mały gratis w postaci małej saszetki kosmetyku - nie zawsze tej samej firmy, ale produkt będący w ofercie tegoż sklepu (za pierwszym razem otrzymałam saszetkę żelu do układania włosów, a tym razem szampon) + firmowa krówka.

Przyznam szczerze, że jest to miły gest ze strony sklepu, ponieważ po wypróbowaniu żelu do układania włosów byłam zadowolona z jego działania i postanowiłam poszukać więcej informacji na temat tego produktu - oczywiście z chęci przyszłych zakupów. Więc korzyść działa w obydwie strony. :)

Żel do układania włosów
Z tego żelu byłam zadowolona, bo moje loki były sprężyste i z chęcią kupiłabym większą wersję tej saszetki. Może następnym razem! Więc punkt dla sklepu za darmowe próbki, które mogą zachęcić do kupna danego produktu. :)

Moje produkty, które zamówiłam na początku listopada przedstawiam na zdjęciu poniżej. Paczka dotarło do mnie w ciągu dwóch dni. Zamówiłam szampon przeciw wypadaniu włosów i trzy maseczki do włosów: dwie drożdżowe i jedna jajeczna.


A jako dodatek dostałam szampon pszeniczno-owsiany. Jednak ten szampon wydał mi się zbyt tępy, tzn. nie chciał się pienić, a włosy były sztywne, więc po niego więcej nie sięgnę. :)


Zatem teraz możemy przejść do przedmiotu tego postu.
Jak wiecie lub też nie, moje włosy w listopadzie zeszłego roku zaczęły lecieć mi z głowy. Dosłownie. Przy każdym myciu włosów kosmyki spływały mi po plecach, a ja za każdym razem płakałam, patrząc jak bardzo przerzedziły mi się włosy. Co prawda włosy się już wzmocniły, nie wypadają na potęgę i jest całkiem dobrze, ale nadal stosuję produkty do włosów ze skłonnością do wypadania oraz stymulujące porost włosów. W tegoroczne wakacje duży czytałam na temat masek drożdżowych i znalazłam jedną dla siebie. Drożdżowa maska receptury babuszki Agafii, którą wręcz uwielbiam.



Po każdym myciu głowy nakładam tę maseczkę zgodnie z tym, co napisane jest na opakowaniu, czasami potrzymam dłużej, w każdym bądź razie na pewno nie siedzę z zegarkiem w ręku. Właśnie kończy mi się drugie opakowanie i ani myślę zmienić kosmetyk. Chociaż niedługo będę musiała zrobić przerwę w stosowaniu. :)



Dlaczego ją tak uwielbiam? Już tłumaczę.
Od listopada 2014 do połowy tego roku miałam wrażenie, że moje włosy "stoją" w miejscu i nic nie rośnie. Na początku pomagały mi suplementy, które faktycznie zahamowały nadmierne wypadanie. Chciałam też, żeby w końcu zaczęły mi rosnąć. Po wykorzystaniu już drugiego pojemnika drożdżowej maseczki mam wrażenie, że pojawia się coraz więcej baby hair. Zapewne nie tylko dzięki maseczce, ale również racjonalnemu odżywianiu, ale jestem szczęśliwa, że moje marzenia wreszcie się spełniają. Moje najczarniejsze wizje nie spełnią się, bynajmniej nie teraz. Cieszę się, że włosy są w coraz lepszym stanie. 
Poza tym kosmetyk łatwo się nakłada oraz bez problemu spłukuje. Włosy są wygładzone i miękkie w dotyku. A jednym z ważniejszych powodów, dla którego wybór padł właśnie na ową maskę była cena. Cena regularna to 15 zł za 300 ml, ale sklep internetowy, z którego zamawiam, często miewa promocje i tak jedno opakowanie tej maski można nabyć za połowę, czyli za 7,5 zł.

A Wy, moi Drodzy, macie swoje ulubione szampony/odżywki? :)

Pozdrawiam, Zdeterminowana.

środa, 11 listopada 2015

Naleśniki kukurydziane

Naleśniki są daniem prostym i szybkim do przyrządzenia. Można je zjeść na śniadanie czy obiad, zabrać do szkoły czy do pracy. Przepisów na nie jest cała masa. Mogą być zwykłe pszenne, żytnie, graham, a nawet bezglutenowe. Tym razem naszła mnie ochota na naleśniki kukurydziane. Jako, że wcześniej takich nie jadłam, byłam ciekawa nowego smaku. Wcześniej będąc na zakupach zaopatrzyłam się w mąkę kukurydzianą, więc na co czekać? Trzeba próbować! ;)


Czego potrzebowałam?
- 130 g mąki kukurydzianej
- 70 g mąki ziemniaczanej
- ok. 300 ml wody
- 2 jajka
- oliwa z oliwek/olej

Przygotowanie:
Jajka roztrzepałam, dodałam wodę. Następnie dodałam mąkę i odrobinę oliwy. Patelnię wysmarowałam kilkoma kroplami oliwy.
Moje naleśniki zjadłam z twarogiem, ale również dobrze smakowałyby z powidłami czy dżemami. :)






Naleśniki kukurydziane polecam każdemu. Dwa wystarczyły, abym nasyciła się na początek dnia. :)
Kochani, a Wy, jakie naleśniki lubicie najbardziej? :)

Pozdrawiam, Zdeterminowana. 

sobota, 7 listopada 2015

Lista rzeczy do zrobienia przed śmiercią

Każdy z nas z pewnością wie, że nie mamy dziewięciu żyć jak koty (a szkoda, bo to jest bardzo niesprawiedliwe). Pewnie każdemu z nas przeszło przez myśl, co chciałby zrobić przed śmiercią. Co prawda do śmierci jeszcze trochę czasu, mam nadzieję, ale pomyślałam, żeby stworzyć właśnie taki post. :)


1. Założyć rodzinę.
To naprawdę dla mnie priorytet. Marzę o ślubie i gromadce dzieci, jeśli tylko kwestia finansowa pozwoli mi na taką gromadkę.

2. Mieć wspaniały dom z ogrodem.
Kolejne marzenie. A w tym ogrodzie szczęśliwe, rozbiegane zwierzęta. Mogą być to dwa psy i dwa koty - czemu nie! 

3. Ukończyć studia II stopnia.
Jeszcze tylko półtora roku i mission completed, ale różne wypadki chodzą po ludziach i nie wiadomo, co stanie się w przyszłości.

4. Skoczyć ze spadochronem. 
Nie ze spadochronu, bo to by się skończyło rychłą śmiercią i nici z mojej listy. :D

5. Odwiedzić każdy kraj i poznać jego kulturę.
Ciężkie do zrealizowania, ale przynajmniej część z nich chciałabym odwiedzić. USA, Kanada, Japonia, Tajlandia, Australia - jestem ciekawa, jak tamtejsi ludzi żyją.

6. Zamieszkać w zagranicznym mieście.
Nieważne czy to będzie Londyn, Berlin, Ateny czy Nowy Jork. Chciałabym zobaczyć, jak mieszka się gdzieś indziej, niż w Polsce.

7. Nauczyć się tańczyć.
Co prawda nie jestem ostatnią pokraką na parkiecie, tak sądzę, ale fajnie byłoby umieć zatańczyć pięknego walca wiedeńskiego na swoim ślubie. 

8. Całować się w deszczu.
Rodem z pięknych komedii romantycznych. Strugi deszczu, a w nich tylko i wyłącznie dwie postacie. No i oczywiście, aby obeszło się potem bez choroby. ;)

9. Znaleźć fascynującą pracę.
Taka praca, która będzie dawała mi poczucie satysfakcji i spełnienia, a nie taka, do której chodzę, bo muszę.

10. Polecieć balonem.
Uważam, że fajnie wzlecieć w niebo i czuć ten wspaniały zapach (tak myślę, że cudowny :)).

11. Przebiec 10 km w zawodach.
Marzenia biegowe ciągle się oddalają, ale jeszcze nic straconego. Może wrócę do biegania, jako jedna z aktywnych mam i wtedy zabłysnę na pierwszych zawodach tego typu.

12. Zaszaleć w Las Vegas.
Nie, nie chcę się upić i nic nie pamiętać, ale iść do kasyna i wygrać mnóstwo pieniędzy. :D

13. Spędzić Święta Bożego Narodzenia w krainie pełnej śniegu.
Oooo tak. Marzę o białych świętach, w domu kominek, nad kominkiem gałązki świerkowe, a nieopodal pięknie udekorowana choinka, pod którą znajdują się wymarzone prezenty dla moich bliskich.

14. Wejść na najwyższe budowle świata.
A na szczycie zachłysnąć się powietrzem i otaczającymi mnie widokami.

15. Nauczyć się wreszcie porządnie fotografować.
Choć mam lustrzankę od kilku lat, najlepiej wychodzą mi zdjęcia makro, ale marzy mi się zrobienie kiedyś pięknego portretu.

16. Obejrzeć Igrzyska Olimpijskie na żywo.
To musi być fenomenalne zjawisko. Wokół tysiące ludzi. Obejrzenie biegów sprinterskich na  stadionie.

17. Zjeść tradycyjne danie każdego kraju.
Oczywiście nie wszystko na raz, ale chciałabym posmakować każdego zakątka na tym świecie. :)

18. Wziąć kąpiel w kozim mleku.
Podobno właściwości koziego mleka są niesamowite.

19. Nauczyć się kilku języków obcych.
A przy tym udoskonalić swój angielski. Inne języki, które mnie interesują to: niemiecki, francuski, hiszpański, włoski, chiński, japoński. Może czas zabrać się za naukę, któregoś z wymienionych?

20. Nauczyć się szydełkować.
Robiłabym piękne szaliki, czapeczki, sweterki i wszystko swoimi mizernymi rękoma. Co prawda umiejętności manualnych nie mam, ale kto wie, może pewnego dnia pokażę Wam mój pierwszy sweter. :D

21. Spędzić dzień lub dwa w lususowym hotelu.
Jak szaleć, to szaleć. Dzień w obrzydliwie drogim hotelu nikomu nie zaszkodzi. :D

22. Dla równowagi: spędzić noc pod gołym niebem w szczerym polu.
Zawsze chciałam leżeć gdzieś na trawie i nocą obserwować gwiazdy - oczywiście z daleka od miasta.

23. Pojechać w Alpy.
A tam dalej wałkować snowboard, aż w końcu nauczę się jeździć perfekcyjnie!

24. Wybrać się na zakupy i kupić, co tylko dusza zapragnie.
Oczywiście jeśli stan gotówki będzie zadowalający - nigdy kart kredytowych i pożyczek na zakupy odzieżowe.

25. Napić się naprawdę dobrego wina.
Co prawda nie pijam zbyt często alkoholu, ale dobre wino z chęcią bym przygarnęła.

26. Pójść na koncert Andre Rieu (najlepiej w wydaniu świątecznym) i Andrea Bocielliego.
Ten pierwszy marzy mi się odkąd w telewizji zobaczyłam jak przemierza święta przez różne kraje muzyką. Zakochałam się!

27. Spędzić cały dzień w SPA.
Obojętnie czy sama, czy z mamą bądź przyjaciółką. Taki relaks należy się każdej kobiecie i każda z nas powinna spędzić cały dzień bądź dwa na przeróżnych zabiegach. I tak przynajmniej raz w miesiącu. ;)

28. Przeczytać dzieła literackie.
Te, które miałam czytać w czasach szkolnych - nie czytałam. Więc w końcu przyjdzie taki czas, kiedy dojrzeję i zrozumiem, o co chodzi w owych dziełach.

29. Umrzeć śmiercią naturalną.
Nie chcę umierać z powodu choroby, chcę odejść z tego świata po prostu, ze starości.

30. Umierać z myślą, że niczego w życiu nie przegapiłam, że wykorzystałam wszelkie szanse.

31. Znaleźć czterolistną koniczynę.
Wtedy przyniosłaby ona mi szczęście w wykonaniu wszystkich tych powyższych zadań.

A Wy, moi drodzy, macie taką listę?

Pozdrawiam, Zdeterminowana.

wtorek, 3 listopada 2015

Pływanie dobre na wszystko

źródło: bodyinfo.pl
Odkąd pamiętam pływanie nie było moją dobrą stroną. Stylem klasycznym (tzw. żabką) płynęłam przez 3 pełne ruchy, a potem powoli moje ciało spadało w otchłań wody. Pływałam zawsze z głową ponad wodą. Z kolei kiedy skakałam do wody zatknięcie nosa było koniecznością.
Pełne rozczarowanie i stres przeżyłam 3 lata temu, kiedy okazało się, że wraz z rozpoczęciem roku akademickiego, zaczynam zajęcia na basenie. Zmartwiłam się strasznie, bo przecież nie umiem pływać. Po pierwszych zajęciach byłam załamana. Dosłownie. Szukałam sposobu, aby się uwolnić od koszmarnych zajęć. Jednak kiedy ochłonęłam, stwierdziłam, że może to jest czas, żeby nauczyć się pływać.

Początki były trudne, nie ma co ukrywać, ale dzięki dodatkowym godzinom na pływalni powoli zaczynałam pływać, a nie tonąć. Jak już złapałam o co chodzi, byłam zachwycona. Jednak wtedy przeżyłam kolejny stres. Zaliczenie? Oprócz pływania, skok na główkę! Coooooo? Tego się nie spodziewałam, ale cóż. Narzeczony poświęcił mi sporo czasu, abym mogła zaliczyć skok na dobrą ocenę. Na początku, jak zresztą z pływaniem, było trudno. Muszę przyznać, że chyba nawet gorzej. Nie mogłam wyzbyć się lęku przed wylądowaniem w wodzie najpierw głową, później resztą ciała. Bałam się, ale wsparcie ukochanej osoby dało mi moc i w zasadzie dzięki tej osobie nauczyłam się skoku na główkę. 

Jak już nauczyłam się pływać żabką, pływanie stało się dla mnie swojego rodzaju pasją. Z chęcią chodziłam na zajęcia, pływalnie odwiedzałam 2-3 razy w tygodniu i sprawiało mi to naprawdę wielką frajdę. Potem jeszcze doszła umiejętność pływania grzbietem i kraulem. :)


Chciałabym zachęcić Was do pływania przedstawiając zalety tej aktywności fizycznej:
1. Pływanie koryguje wady postawy. W zasadzie nie tylko pływanie, ale również ćwiczenia w wodzie. Zarówno jedno, jak i drugie nie obciąża kręgosłupa ani stawów, wzmacnia natomiast mięśnie, zwłaszcza grzbietu, które właśnie podtrzymują kręgosłup. Łagodzi również bóle stawów, ponieważ gdy pływamy - nie obciążamy ich.

2. Pływanie ma korzystny wpływ na układ oddechowy, ponieważ zwiększa się pojemność płuc.

3. Pływanie przyspiesza regenerację po wysiłku oraz rozciąga i relaksuje mięśnie. W dodatku relaksuje i pozwala na odstresowanie się.

4. Pływanie może uprawiać praktycznie każda osoba. Z otyłością, z niedowagą, w ciąży. osoby młode i starsze. Jest "lekiem" dla osób, które nie mogą uprawiać innych sportów. :)

Czego chcieć więcej? Kilka najważniejszych zalet, a ostatnia powinna przemawiać do wszystkich. Jest to sport dla każdego, niezależnie od stanu zdrowia i wieku. 
Jeśli jeszcze nie wiesz, czy lubisz pływać, zachęcam spróbować. Jeśli nie umiesz pływać - nie zniechęcaj się. Znajdź osobę, która Ci pomoże, trenera, który Cię nauczy. 

Pozdrawiam, Zdeterminowana.